13.02.2015 – pierwszy dzień podróży
I stało się, po długich miesiącach oczekiwania, przygotowywania się, nastał dzień podróży. Samolot linii Lufthansa wylatywał o 18:45, z lotniska Poznań-Ławica. Przesiadka we Frankfurcie i o 22:05, samolotem Airbus A-340 tej samej linii, wylecieliśmy do Kuala Lumpur – stolicy Malezji. Czasu we Frankfurcie na lotnisku było mało, ale na bezcłowe zdążyliśmy sobie jeszcze kupić 0,33 l whisky, aby w czasie 12 godzinnego lotu sobie sączyć. Miejsce w samolocie mięliśmy rewelacyjne, bo siedzieliśmy sami na dwóch fotelach przy oknie. Lot przebiegał spokojnie i planowo.
14.02.2015 – drugi dzień podróży
Kuala Lumpur przywitała nas piękna słoneczna pogodą. Przylecieliśmy o 17:10, na główny terminal KLIA, a musieliśmy się dostać do terminalu KLIA2, gdyż następnego dnia, o 6:55 wylatywaliśmy do Yangun w Birmie. Między terminalami kursuje pociąg, który kosztuje 2 ringi (ok.2 zł), było można za to płacić kartą. Na drugim terminalu przebraliśmy się w letnie rzeczy, odświeżyliśmy się i postanowiliśmy udać się do centrum Kuala Lumpur, bo lot dopiero ma być za 12 godzin. Miłym zaskoczeniem dla nas było, jak wszystkim którzy wchodzili na terminal dawano butelkę wody, a przy okazji śpiewano, tańczono, w strojach tradycyjnych. Wyglądało to na reklamę jakiegoś plemienia, lub na jakieś święto.
Zdziwił nas też terminal, całkiem inny jakiego znaliśmy, chociażby z naszego pobytu rok temu. Jest to nowy terminal obsługujący linie AirAsia – olbrzymi. Aby dojechać do centrum Kuala Lumpur – KL Senter skorzystaliśmy z usług firmy Skybus, który bilet kupiony na lotnisko kosztował 16 ringów/osoba (ok. 16 zł) w dwie strony. Plecaki nie zostawiliśmy w przechowali na lotnisku, gdyż rok temu płaciliśmy za przechowanie ok. 80 zł – zdzierstwo. Bus wyjeżdżał z terminalu, i po ok. 50 min dotarliśmy do KL Senter, główny węzeł komunikacyjny metropolii Kuala Lumpur. Na KL Senter SA szafki do przechowywania bagażu, my zamówiliśmy szafkę za 15 ringów (nie 80 ringów), gdzie zmieściliśmy dwa plecaki (duży i średni) i torbę podróżną. Obok Kl Senter, jest dzielnica Indyjska, gdzie się udaliśmy, w ten sposób zabiliśmy czas czekając za samolotem do Yangun. Resztę czasu spędziliśmy na lotnisku, tam też chcieliśmy zjeść i nigdzie nie mogliśmy zapłacić kartą, nawet na lotniskowym MC Donaldzie!!
15-17.02.2015
O 6:55 wylecieliśmy do Yangun, notabene liniami AirAsia, który to samolot tej linii niedawno się rozbił. Ale nadal ta linia jest uznawana za najlepsza linie nisko kosztową na świecie. Do Yangun lecieliśmy bezproblemowo. Na lotnisku w Yangun wymieniliśmy pieniądze : 1 dolar (w Polsce kupiłem za 3,68 zł dość drogo) = 1030 kiat, w centrum ceny były podobne. Miłym zaskoczeniem dla nas było, jak wychodząc z lotniska czekał za nami Pan z naszym imieniem i nazwiskiem. Wraz z nami do hotelu taksówką zamówiona przez hotel jechały jeszcze dwie Niemki, które kończyły już 6 miesięczne wakacje. To że hotel zadbał o to żeby nas zabrać z lotniska był jedynym plusem hotelu, pozostałe nic nie zgadzało się z opisem z serwisu bloking.com, ale personel był bardzo miły i przyjazny. Po tylu godzinach podróży prawie natychmiast zasnęliśmy i obudziliśmy się ok. godz. 16.
Wieczorkiem poszliśmy zwiedzaćBotahtaung Pagoda, wstęp 3$, lub 3000 kiat, a potem najeść się do pobliskich ulicznych knajpek. Ceny jedzenia wachały się od 1000 – 4500 kiat, piwo 0,64 litra 1300-1400 kiat, piwo w sklepie 900 kiat, whisky lokalne 1100-2000 kiat (0,5 – 0,7 litra), (1$ = ok. 1000kiat) Co było bardzo dziwne, to że ruch jest prawostronny, a samochody maja kierownice po prawej stronie (jak angielskie samochody). Koszt taksówki z lotniska wg. Taryfy lotniskowej to 5000-7000 kiat, natomiast z centrum na lotnisko, ok. 8000 kiat. Wszechobecne było to że ludzie mieli jakieś dziwnie pomalowane twarze, i bardzo często żuli betel (liście pieprzu, z jaki mis przyprawami i arakiem), które wszędzie było można kupić, na straganach. Jeżeli chodzi o płacenie kartą, to takie coś w ogóle nie istnieje, nawet w wielkim markecie. Może w jakimś extra hotelach, ale tego nie sprawdzałem. Codziennie po śniadaniu w hotelu, które były codziennie takie same, wychodziliśmy zwiedzać przygotowanie wcześniej obiekty. Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie główny obiekt Birmy Pagodę Swaradon. Oddalona o ok. 5 km, przeszliśmy na pieszo, ale momentami szliśmy szybciej niż autobus jechał – takie były korki na ulicach Yangun. Wstęp do
aPagody Swaradon kosztuje 8000 kiat/osoba, do innych zabytkowych pagód 3000 kiat/osoba. Przed wejściem do Pagód należy zdjąć obuwie, i dać do przechowania, oczywiście za co łaska do skarbonki, i zwracają na to uwagę aby to zrobił turysta, bo tubylec zostawi obuwie przy schodach wejściu i lub zabiera obuwie ze sobą i jest ok. Ze świątyni Swaradon jechaliśmy komunikacją miejska, która kosztuje 200 kiat/osoba Ciekawym sposobem było przywoływanie kelnera, lokalni klienci cmokali jak u nas na pieska. Ogólnie Birma jest ciekawym krajem, i inna niż sąsiedzi. Zresztą w Azji każdy kraj jest inny. Jest dość tanim krajem, z wyjątkiem hoteli. My za bardzo kiepski hostel zapłaciliśmy 87$ (trafiliśmy na pokój bez okien, ale pokój z oknem kosztował tyle samo, ale niestety był zajęty. Mężczyźni często chodzą w męskich spódnicach, a paliwo kosztuje ok. 600 kiat/litr
18.02.2015 – szósty dzień podróży
8 rano, pobudka, bo o 9:50 ma przyjechać po nas taksówka, aby zabrać nas na lotnisko. Śniadanie to samo co codziennie : 1 jajko ugotowane na twardo, jeden banan i dwa tosty, do tego drzem i masło. Taksówka była przed czasem. O 12:50 mieliśmy samolot do Bangkoku, a z stamtąd o 16:50, do Chain Mai w Tajlandii. Dwa loty mieliśmy liniami AirAsia, ale drugi był spóźniony o około półgodziny. Na lotnisku w Chain Mai postanowiliśmy wsiąść taksówkę z korporacji lotniska, sądząc że zrobią usługę najsolidniej. I tu się myliliśmy. Lotnisko w Chain Mai, jest ok. 5 km od centrum, płaciliśmy za nią 140 Bathów (ok. 14 zł), taksówkarz zawiózł nas do centrum, wysadził i powiedział że hotel jest 30 metrów dalej, w wąskiej uliczce , gdzie nie może wjechać. To było kłamstwo, owszem był tam hotel, ale nie nasz! Ale tam nam ładnie wytłumaczyli i po ok. pół kilometra pieszej drogi dotarliśmy do hotelu. Po zameldowaniu , zaprowadzili nas do siostrzanego hotelu, który był oddalony o około 300 metrów. Była godzina ok. 20, postanowiliśmy iść na ponoć największy i najtańszy targ w Tajlandii. Wzięliśmy tuk-tuka (obudowany motocykl), za którego zapłaciliśmy 60 bathów (6 zł). Na lotnisku rozmieniłem tylko 50 $ sadząc, że w mieście będzie lepszy kurs, jednak było odwrotnie. 1 $ = 33baty. Na targu porobiliśmy zakupy, min. torba podręczna za 400 batów. Pieniądze się skończyły i zaczął się problem, bankomaty nie przyjmowały naszej karty, przestraszeni, że karta jest uszkodzono, poszliśmy do MC Donalda, tylko po to, aby zapłacić kartą, i tam było wszystko ok., czyli karta dobra. Jak się później okazało, trzeba było online zaznaczyć , że karta ma być używana za granicą – takie zabezpieczenie. Za to z kart kredytowej udało mi się wypłacić. W powrotnej drodze w sklepie 7elewen(coś naszej żabki) próbowaliśmy kupić piwo, i tu powstał problem, alkohol sprzedaje się tylko 24!. Spotkaliśmy Polaków, którzy zaprowadzili nas do sklepu, gdzie było można na wieczór kupić sobie piwo. Co prawda drożej, bo za 60 batów za 0,640 litra Chan Chan, a w innych sklepach cena była 50 batów. Po przybyciu do hotelu, posiedzieliśmy na tarasie popijając ziemne piwko.
19.02.2015 – siódmy dzień podróży
Dzień zwiedzania. Miałem wcześniej przygotowane obiekty, które chcieliśmy zwiedzić w Chain Mai, nie były one daleko od siebie rozstawione, między czasie jakieś jedzenie, bo trzeba przyznać że w Tajlandii jedzenie jest najtańsze że wszystkich krajów Indochin, już za 15 batów (1,5 zł) można coś kupić i się najeść, ale średnio za 40 – 50 batów, to już się najemy w wielu lokalach. Dzisiaj pierwszy dzień Chińskiego Nowego Roku- rok Kozy, ulice przyozdobione lampionami. Postanowiliśmy iść do Chainatown, aby wspólnie obchodzić to najważniejsze święto w tym regionie. Stragany, jedzenie, występy itd. Skusiłem się tam na rybkę gotowaną na parze-pycha, ale nie była taka tania (190 batów- 19 zł). Kupiłem też sandałki sportowe bardzo wygodne, za 250 batów. Sandałki te na drugi dzień zaczęły pękać, miałem nadzieję, że wytrzymają do końca wakacji – myliłem się wytrzymały 4 dni!!!! Po powrocie do hotelu – piwko i spać.
20.02.2015 – ósmy dzień podróży
Rano o 7:00 pobudka, bo o 8:30 musimy być przed biurem podróży, gdzie miał przyjechać po nas bus i zabrać na wycieczkę. Zależało nam na wycieczce jednodniowej, aby zobaczyć plemię Karen (długie szyje). Wycieczkę wykupiliśmy dzień wcześniej i udało się zapłacić kartą (1000 batów/osoba). Na początku zawieźli nas na malutki targ, gdzie swoje rękodzieła sprzedawały panie z dwóch plemion, min. plemienia Karen. Jak się potem okazało , to był jedyny kontakt z tym plemieniem. Następnie chętni mogli zapłacić duże pieniądze(ok. 50 zł/15 min) za sesje zdjęciową z tygrysami. Z naszego busa tylko para z Korei z tego skorzystała. Nas zawieźli do plantacji Orchidei i farmy motyli. Następnie był obiad- bufet szwedzki, naprawdę dużo dobrego jedzenia.
Po obiedzie występy ze słoniami-malowały, tańczyły, grały w piłkę. Później przez ok. 50 minut płynęliśmy w malowniczej rzece, u podnóży gór na tratwie, przepiękne widoki. Niby wycieczka opłacona, ale trzeba było jeszcze opłacić, tym co prowadzili tratwę. Z brzegu bez naszej zgody robili nam zdjęcia, które po przypłynięciu, obrobione w ramce sprzedawali po 150 batów. Następnie przejażdżka na słoniach, wszyscy jechali po dwóch na słoniu, ale nas posadzono osobno – czyżbyśmy byli z ciężcy. Może to i lepiej, bo mogliśmy sobie robić zdjęcia z zewnątrz i zrezygnowaliśmy z usług narzucających się fotografów, którzy chcieli z zdjęcie 200 batów, z niemożliwością negocjacji. Na słoniach jechaliśmy dobre pół godziny, i we wodzie, z górki, pod górkę. Powrót był furmanka, ciągnięty dwoma wołami. Powrót do hotelu, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni, jedzonko, piwko i spać. Aha paliwo w Tajlandii kosztuje 26-30 batów/litr.
21.02.2015 – dziewiąty dzień podróży
Ciężki dzień, bez planów, dzień wyjazdu. O 11:00 musimy się wymeldować z hotelu, ale bagaże możemy zostawić w recepcji. Wylot z Chain Mai dopiero o 22:50, wiec co tu robić. Tułaliśmy się po mieście bez celu, po knajpkach , kawiarniach, ale przynajmniej widzieliśmy parę ciekawych rzeczy, których nie mieliśmy w ogóle w planie. Ok. 17:00, wróciliśmy do hotelu i w wygodnej sofie popijaliśmy piwko, korzystając z Internetu. Koło 20:00 poszliśmy po tuk-tuka, aby nas zabrał na lotnisko, i tu się zdziwiliśmy ceną, chcieli od 150-200 batów, drożej niż taksówka z lotniska. My w końcu dogadaliśmy się na 140 batów. Lot do Bangkoku, linią AirAsia przebiegł, bez problemu i w czasie.
22.02.2015 – dziesiąty dzień podróży
Następny lot do Udon Thani, dopiero o 5:55, więc noc na lotnisku. Ja Internet, trochę się pokręciłem, a Gosia spała. Lecieliśmy linią Tajlandzką Nor Air. Rezerwowałem lot z Bangkoku do Vientian- stolicy Laosu, w rezerwacji był lot z Bangkoku do Udon Thani (miasto Tajlandii, blisko granicy z Laosem), następnie busem do granicy z Laosem, przejście pieszo przez granice Tajlandia – Laos (most przyjaźni), a następnie busem, do centrum Vientian. Fajnie te linie organizują ten wyjazd do Laosu. Widocznie do Vientianu, nie opłaca się lecieć, gdyż jest mała ilość ludzi chętnych. Z tego naszego lotu to tylko my lecieliśmy do Vientianu. Większy problem było przechodzenie na pieszo przez granice Tailandia-Laos. Problem, nie problem, ale czas wypełniania formularza, visa ariva, kolejki. Koszt na granicy visy 30$/osoba, trzeba mieć luźne zdjęcie paszportowe, choć na miejscu też można zrobić zdjęcie, ale pewnie to nie będzie tanie. Przejazd autobusem tranzytowym przez most przyjaźni (granica) 20 batów-pieszo się nie przejdzie, oraz 1 $ za przejście przez most. Po przejściu przez most i przekroczeniu granicy, wymieniłem dolary na kipy, 1$=8067 kip. Czekał za nami pan, z żółtą tablicą Nor Air – Transwer, zabrał nas do centrum Vientian, okazało się, że przystanek busa, był 100 metrów, od naszego hotelu. Ogólnie linie NorAir oceniam bardzo pozytywnie, samoloty Boeing 737- nowe, dużo miejsca na nogi, poczęstunek na pokładzie (ciastko i woda), Wifi, aby dojść do samolotu, dali każdemu parasolki przeciw słońcu, mimo że było to tylko 50 metrów, dla każdego pasażera przypadało 15 kg bagażu rejestrowanego i 7 kg podręcznego, ale nie wnikali w wagę i wielkość. Hotel Thawee Guesthouse, miał być z balkonem, z widokiem na ulicę, a dostaliśmy pokój z oknem z widokiem na dach, na który mogłem wejść, ale po dopłaceniu 2 $/dzień, dostaliśmy pokój który zamówiliśmy, ogólnie za 3 dni płaciliśmy 54$. Byliśmy tak zmęczeni, że się położyliśmy i spaliśmy do 16:00. W tym dniu 3 razy była ulewa, dziwne- bo to pora sucha.
Po pobudce, poszliśmy zwiedzić okolice, ceny, sklepy. Wyłączyli prąd, i przez ok. 1 godzinę miasto było bez prądu, a na straganach oświetlenie było tylko ze świeczki. Trochę o cenach: jedzenie w jadłodajni 15000-45000 kip, piwo 10000-12000 kip, piwo w markecie Lao 0,64 l – 9000 kip, paliwo ok. 8000 kip. Trafiliśmy na market nocny, knajpka-kolacja, a po powrocie, piwko kupione w markecie, i spać, jutro zwiedzanie.
23.02.2015 – jedenasty dzień podróży
Dzisiaj zaplanowaliśmy zwiedzanie, niby odległości nie były dalekie, ale dało się we znaki temperatura. W tym dniu tak się spiekliśmy na ramionach, że wyglądaliśmy jak raki. Wieczorem wróciliśmy do pokoju, a potem poszliśmy coś zjeść. Za dwa główne posiłki i 2 duże piwa zapłaciliśmy 74000 kip (ok. 9$). Ogólnie Laos nie jest drogi pod kątem jedzenia, ale droższy niż Tajlandia, piwo jest droższe niż w Polsce, za to miejscowe whisky 0,7 l 10000 kip. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do marketu, kupiliśmy 6 piw, i byliśmy zdziwieni, ze mogliśmy płacić karta, a tylko dlatego że przekroczyliśmy 50000 kip. Zresztą płacenie karta, to tez jest przygoda, trzech
sprzedawców, przenosi kartę do innej kasy, wszyscy się wpatrują, proszą mnie, abym podszedł za ladę i wbił pin, i podpisał kwit- wyglądało to tak jak by pierwszy raz widzieli jak ktoś płaci kartą. Następnie w recepcji przy piwku kontakt ze znajomymi i spać.
24.02.2015 – dwunasty dzień podróży
Dzisiaj znowu, mamy miejski wolny dzień, chodzenia bez celu. Ale ja postanowiłem iść nad Mekong, która ta rzeka jest w Vientianie granicą między Tajlandią, a Laosem. Jest promenada z której można zejść i z 300 metrów dojść do rzeki doliną. Tą wyprawę zrobiłem sam, bo Gosia się bała, Niewinem czego – min ?, ale fakt, była to strefa graniczna. Doszedłem do Mekongu i ku mojemu dziwieniu, woda czyściutka, przejrzysta, dno piaszczyste, i ludzie się tam kąpali. Piasek miał takie złote opyłki, a woda opłukiwała te opyłki, tak że mokry piaszczysty brzeg, był złoty. W dolinie ludzie uprawiali ogródki. Miałem chęć wrócić tak z Gosią, i poleżeć z nogami w rzece, a może nawet się wykapać, ale Gosia nie chciała. Pochodziliśmy po knajpkach, a na wieczór znowu kupiliśmy w markecie piwo, aby posiedzieć przy nim w recepcji, łącząc się ze znajomymi przez Internet. W pokojach był słaby zasięg WiFi, ale ogólnie w Laosie Internet jest wolny. Poszliśmy spać, bo nazajutrz trzeba wcześniej wstać, bo wyjeżdżamy.
25.02.2015 – trzynasty dzień podróży
O godzinie 7:00 wyjeżdżaliśmy busem do mostu przyjaźni, przekroczyć granicę. Niewiedząc czemu musieliśmy kupić karnet do bramek, które nie działały, i nikt tego nie kontrolował. Wymieniłem kipy po nie korzystnym kursie na Tajlandzkie baty, na dolary nie mogłem wymienić, bo ich nie mieli. Dobrze że na granicy wymieniłem pieniądze, bo na lotnisku Laotańskich pieniędzy już bym nie wymienił. Po stronie Tajlandzkiej czekaliśmy na transferowy busem, należącym do linii lotniczych Noir Air. Bus spóźnił się ok. 15 minut. W końcu dojechaliśmy do lotniska. Samolotem linii Noir Air do Bangkoku, punktualnie wylecieliśmy o 11:55, a z Bangkoku, o 15:20 do Phnom Penh w Kambodży. Mieliśmy bardzo napięty czas, bo planowo powinnyśmy lądować, o 16:25, a sam lot był opóźniony o 20 minut, a o 17:30 miał po nas podjechać Vip Van firmy Mekong Express i nas zabierze do kurortowej miejscowości SihanauVille. Byliśmy już o umówionym miejscu o 17:20, i niestety prawie do 19:00-nikt nie przyjechał. Jakiś Kambodżanczyk dzwonił do biura, ale okazało się że bus już pojechał. Do zarezerwowanego hotelu w SihanauVille w tym dniu już nie dotarliśmy. Tuk-tuk za 10$ dowiózł nas do biura Mekong Express. Powiedziałem swoje żale, i chciałem przebudować bilety na następny dzień, ale okazało się że zostały tylko dwa miejsca o 8:00, nawet nam to pasowało, ale musieliśmy za to zapłacić 12$, czyli dodatkowo jeden bilet. No cóż, co miałem zrobić, pozostało jeszcze poszukać hotelu. Kierowca Tuk-Tuka, zaoferował nam swoja pomoc, że za 2 $ zawiezie nas w okolice gdzie SA tanie hotele, a było to ok. 2 km. Zawiózł nas gdzie hotel kosztował 20$ za noc, podziękowałem, postanowiłem poszukać hotelu aby się tylko przespać na własną rękę. Było późno, i dlatego ceny rosły. Udało się jedynie poszukać hotel po targowaniu się za 15$.
26.02.2015 – czternasty dzień podróży
O 6-stej pobudka, a o 7-mej mamy być w biurze Mekong Express, wcześniej skorzystaliśmy z komputera hotelowego, aby wysłać emaila z opinią, że nas oszukali. Wzięliśmy tuk-tuka, gdzie nas za 2 $ miał zabrać do biura Mekong Express, a on nas zawiózł do biura sprzedaży, które było 200 metrów dalej, ale na szczęście był tam Van biura Mekong Express, który zawiózł nas do biura. I znowu problem – okazało się że o 7-mej godzinie wyjechał Van zbierając ludzi po hotelach, a drugi van wyjeżdżał do SihanauVille o 8-mej, ale z innego miejsca. Wkurzyłem się, co mamy teraz zrobić, za pól godziny wyjeżdża van, a my nawet nie wiemy gdzie to jest, a wierzyć kierowcy Tuk-tuka – hmm? Personel biura był widocznie poruszony sytuacją i zafundował nam dojazd do miejsca gdzie wyrusza Van do kurortu SihanauVille. W końcu udało się, siedzimy już w Vanie do SihanauVille. Podróż, około 230 km pokonaliśmy w 4,5 godziny, z jednym półgodzinnym przystankiem. Bus zawiózł nas pod sam hotel. Jedna noc już w tym hotelu przepadła, skoro już nie przejechaliśmy rezerwacja mogła przepaść, ale na szczęście wszystko było ok.
Około 13-stej, poszliśmy do naszej ulubionej knajpki, co byliśmy w zeszłym roku o nazwie : KHIN’S SHACK, która mieści się na plaży-super tanio, smacznie i korzystamy z kąpieli słonecznych i wodnych. Zamówiliśmy dzisiaj:
- całą barakudę z ziemniakami BBQ, za 4$
- kurczak w makaronie 2,5$
- zapiekana bagietka faszerowana z grzybami 2$
- do piwa frytki 3$ (to było drogie, ale takie ceny są tu na ziemniaki ?)
- Ostrygi w sosie ostro-kwaśnym, ok. 20 szt.- 2 $
- 17 piw kuflowych (Dark) – 8,5$ (0,5 $-piwo)
Razem za cały dzień (9 godzin)w knajpce, na plaży z piwem i jedzeniem na dwie osoby zapłaciliśmy 22$ (ok. 70 zł) !!! ? Ok 22:00 poszliśmy do hotelu, po drodze kupiliśmy 4 piwa w puszcze 0,33, za 0,75$ sztuka i whisky 32%, 0,375 l za 1 $. Okazało się, że przy hotelu, był mały sklepik, gdzie wszystko było o połowę tańsze, niż w sklepach w centrum i tak np. piwo 0,33l, kosztowało 0,38$ (czyli 1500k „riel” 4000 k=1$), a whisky Mekong 0,70 -1$. Później posiedzieliśmy w pokoju.
27.02.2015 – pietnasty dzień podróży
Dzisiaj odpoczynek, idziemy do naszej ulubionej knajpki, na plaży. Krótkie sprawozdanie co zamówiliśmy:
- Wieprzowina z makaronem 2,5$
- Piwo 12 $ (24 piwa kuflowe 0,5l)
- Bagietka 2$ całą barakudę z frytkami BBQ, za 4$
Spotkaliśmy Polaków z Wrocławia, i resztę wieczoru spędziliśmy z nimi, w ulubionej restauracji.
28.02.2015 – szesnasty dzień podróży
O 7:00 pobudka, o 8:00 wymeldowanie z hotelu. Płyniemy na wyspę Koh Rong. Poprosiłem w hotelu, aby przechowali jeden bagaż, bo po dwóch dniach powrócimy, ale już do sąsiedniego hotelu. Do portu z hotelu mamy około 1 km, kierowca Tuk-tuka chce za pokonanie tej trasy 2$, za 1 $ nie chce się zgodzić. Po drodze w naszym sklepiku kupujemy 10 piw Klang 0,33l na podróż, po 1500 rile (0,38$). Dochodzimy do ronda Lwów, i tam łapiemy Tuk-Tuka za 1$, co prawda do portu jest ok. 0,5 km. O 9:00 wypływa statek, podróż trwa bez problemu, między czasie popijam piwo. Ok. 11:30, dopływamy do portu, skąd do hotelu mamy ok.100 metrów, zresztą na tej rajskiej wyspie jest wszędzie blisko, z pokoju do najbliższej knajpki gdzie jest pyszne jedzenie jest ok.10 kroków, na plaże 20 kroków. Wyspę zamieszkuje parę rodzin, kambodżańskie dzieci biegające po plaży, a dorośli wciąż uśmiechnięci. Do wspomnianej wyżej knajpki przyszliśmy, krótko po przybyciu, Pani kelnerka zaproponowała mi potrawę zwaną Amok, w nieznanym dla mnie smaku z ryżem (zakochałem się w tej potrawie), kosztował 3,5$. Ciekawostką było to że Pani chodziła i gości wachlowała kartą menu z restauracji, bo ze względu na brak prądu, wiatraki nie działały (klimatyzacji nie było, bo lokal, był jak by pod wiatą). Piwo 0,33 l w
restauracyjce kosztowało, 0,75$. Resztę dnia spędziliśmy na plaży, nadmuchaliśmy materac, a tu pełno dzieci koło nas, jak by pierwszy raz widzieli materac. Po kolacji w znajomej knajpce, usiedliśmy na plaży przy stoliku, popijając whisky za 1$ i piwo.
01.03.2015 – siedemnasty dzień podróży
Wcześniej rano pobudka, bo szkoda dnia, spędzić w pokoju, skoro 20 metrów dalej jest rajska plaża. Śniadanko w naszej ulubionej knajpce, i na plaże cieszyć się słońcem i ciepłym morzem. Ja przeszedłem plażę wzdłuż, około 800 metrów, na końcu plaży był cypel, gdzie zaczynała się druga plaża, ale uwaga, już nie z białym piaskiem, tylko z żółtym. Na plaży w ciągu dnia zamówiliśmy arbuza i ananasa za 1$. Wieczorem obiadokolacja, a następnie odpoczynek na plaży przy piwku i drinku.
02.03.2015 – osiemnasty dzień podróży
O 7:00 pobudka, spakowanie się i wymeldowanie się z hoteliku, który na plaży kosztował 30$(2 dni na dwie osoby). Wcześniej jeszcze poranna kawa, która była do dyspozycji gości. W nocy przeszła duża ulewa i burza. Statek odpływał o 9:00, plaże po nocnej burzy nie przypominały te rajskie z poprzedniego dnia, morze było bardzo wzburzone, z olbrzymimi falami, zanikł kolor morza turkusowy. Usiedliśmy na samym początku statku, i to był nasz błąd, przy takich falach przód najbardziej się chwiał. Musiałem usiąść na podłogę, położyłem się, przez te chwiania robiło mi się coraz bardziej nie dobrze – pierwszy raz coś takiego przeżyłem-tragedia. Stwierdziłem, że jak przejdę na tył, to statek tam, będzie się mniej bujał, tak też zrobiłem, usiadłem w nogach u innych pasażerów. Zimny pot mnie zalewał, początek rejsu, a ja „umierałem”, położyłem się na boku i jak by było lepiej. Gosia potem mówiła że więcej osób miało problemy, niektórzy wymiotowali.
O 11:45 przypłynęliśmy, ale do innego portu, okazało się że do hotelu mamy 9 km. Tuk-Tuk kosztował 6 $, a chcieli 5$ od osoby. Po zameldowaniu w hotelu Sovannphoum Guesthouse, który kosztuje 10$/doba/2 osoby, poszliśmy na plażę do naszej ulubionej knajpki. Hotel Sovannphoum Guesthouse, jest w sąsiedztwie Zana Beach, gdzie byliśmy w zeszłym roku, oraz w sąsiedztwie hotelu Papagayo Guesthouse, przebywającym tam 3 dni temu. Około 13:00 poszliśmy do naszej knajpki na plaży Serendipity, gdzie siedzieliśmy do 21:00 ciesząc się kąpielami słonecznymi i morskimi. Przez ten czas w restauracji KHIN’S SHACK, zamówiliśmy :
- Ryż z krewetkami 3$
- Zupa z warzywami i kurczakiem 3$
- Piwo – 17 kufli (8,5$)
- Amok (potrawa wspomniana wyżej) 3,25$
- Sajgonki 3$
W sumie w knajpce na plaży, gdzie odpoczywaliśmy, opalaliśmy się, kąpaliśmy się , używaliśmy Internetu, zapłaciliśmy ogólnie 20,75$,za wszystko. Zamówiliśmy jeszcze arbuza pokrojonego, od Pani co chodziła po plaży za 4150reli (1,25$)
03.03.2015 – dziewietnasty dzień podróży
O 12:00 wymeldowujemy się z hotelu – był to przytulny hotel, z telewizorem, łazienką, za 10$ dziennie. Poszliśmy do sklepu kupić dwie butelki whiski, aby zabrać je na wyspę Flores w Indonezji, gdzie się następnie udajemy. Alkohol w Indonezji jest droższy, przy okazji w sklepiku kupiłem sobie zupkę ala Chińską, przyrządzona przez panią właścicielkę sklepiku za 1,5$. O około 13:30, podjechał po nas Van Bus z Mekong Express, którym jechaliśmy do Phnom Penh-stolicy Kambodży. Podróż trwała ok. 4 godzin, bus zatrzymał się na na prośbę koło lotniska, a hostel był oddalony od lotniska o ok. 1 km. Specjalnie wybrałem ten hostel, gdyż wcześniej rano musieliśmy już być na lotnisku, a za dowóz na lotnisko np. z dzielnicy plecakowców (okolice ulicy 13), kierowcy tuk-tuka wołają 10 $, w ten sposób parę dolarów mieliśmy w kieszeni. Parę słów może o tym hotelu. Hostel nazywa się TOP, gdyby nie wspólna łazienka, na piętrze, a na piętrze są tylko dwa pokoje, to bym powiedział, że niejeden hotel, umywa się od standardu, czystości. Skromne pokoje. Hostel albo został co dopiero wybudowany, albo dopiero odnowiony. Recepcja wyglądała , jak by to był elegancki hotel, szybki Internet, przytulna świetlica z telewizorem, tosterem, mikrofalą, czajnikiem, naczyniami kuchennymi. Kawa, herbata, tosty, drzem, i wszystko za darmo. Pokój kosztuje 15$/doba/2osoby. Jeżeli ktoś ląduje w Phnom Penh, i rano ma następny samolot, to to miejsce jest idealne, tym bardziej że obok jest dużo sklepów i knajpek. Jeden minus to troszkę głośno w nocy (imprezy w okolicznych pubach). Poszliśmy się najeść, skusiłem się na coś, co przypominało filet z ryby z grilla, okazało się że był to bakłażan, smażony na grillu, z czosnkiem, przyprawami za 2500reli (0,63$) -pyszny. W drugiej eleganckiej knajpce zamówiliśmy nudle z wołowiną, za 3,25$. Po powrocie posiedzieliśmy chwilę w świetlicy i poszliśmy spać.
04.03.2015 – dwudziesty dzień podróży
Pobudka o 5:30, ze spokojem wypić kawę, zrobić sobie tosty i w drogę na lotnisko. W ciągu 10 minut dotarliśmy do portu. Za Tuk-tuka, chcieli 2$, za dolara nie chcieli jechać. Do Kuala Lumpur, liniami AirAsia wylecieliśmy o 8:25-planowo. Lotnisko w Kuala Lumpur, terminal KLIA2, jest nowym terminalem, co dopiero teraz oddanym, jest to olbrzymi terminal, że łatwo się tam pogubić. My zanim wyszliśmy z samolotu, odprawa paszportowa i odbiór bagażu, minęło ponad godzinę. A trzeba poszukać halę wylotów- nie jest to lotnisko dobrze oznaczone. Jeżeli ktoś ma dwie godziny, miedzy jednym samolotem, a drugim, to należy się dobrze zastanowić czy zdąży. My mieliśmy ponad 4 godziny i było ok. Chcieliśmy coś zjeść, ale nie chciałem wymieniać pieniędzy, miałem przecież kartę płatniczą, ale był z tym problem. Po szukaniu na lotnisku lokali, gdzie może zapłacić kartą, w końcu udało się! Znaleźliśmy coś w stylu McDonalds, burger z kurczaka, ze smażonymi ziemniakami i surówką, 15 ringów (14,5 zł-jak na lotnisko nie jest cena wygórowana). Samolot na Bali wyruszył z małym opóźnieniem, o 16:30, lot przebiegał spokojnie. Po wylądowaniu na Bali, wymieniłem 172$, na indonezyjskie rupie (1$=12500 rupi), dostałem 2150000 rupi, tyle zer w banknotach!!! Wypełnienie wniosków o wizę wykup wizy (35$/osoba), było można płacić karta (od 15 czerwca 2015 roku, dla obywateli Polski wizy zostały zniesione). Do hotelu Next Tuban Bali było ok. 1 km, wybrałem ten hotel, gdyż był blisko lotniska, bo rano mieliśmy wylatywać już na wyspę Flores do Labuan Bajo. Planowaliśmy ten kawałek przejść na pieszo, ale z ciekawości zapytałem się ile kosztuje Taxi do naszego hotelu, usłyszałem 150 000 rupii (12$), za 1 km ?, ale jeden był uparty, obniżył kurs do 50 000 rupii (4$). Zgodziliśmy się, po około 5 minutach byliśmy już w hotelu-zapłaciłem. Hotel zrobił na nas olbrzymie wrażenie, szerokie schody, żyrandole, przypominało pałac, z basenem, ze śniadaniem, za oknem piękna roślinność, i za 250 000 rupii/dzień/2 osoby (20$)-można płacić kartą. Przy meldowaniu Pani chce jeszcze, abym zapłacił 50 000 rupii depozytu. Płacę tak jak taksówkarzowi, a Pani mnie poprawia, że daję 100 000, a nie 10 000 rupii, i ze 100 000 ona mi wydaje 50 000 rupii. Wtedy się dopiero zorientowałem, że zamiast 50 000 rupii, zapłaciłem pół miliona (500 000 rupii, czyli 40$). Wiozłem 100000, jako 10000!!! Mój błąd nieuwaga. Kilometr jazdy taksówką kosztował 40 $ !!! Szczęście, że kamera hotelowa zarejestrowała numer rejestracyjny samochodu. Zanieśliśmy bagaże do pokoju i pędem na lotnisko, może uda się tego taksówkarza jeszcze raz tam spotkać. Obchodzimy parking lotniskowy, jest stoi samochód oszusta, ale jak rozpoznać kierowcę oszusta, ani ja , ani Gosia go nie pamiętamy, a wszyscy kierowcy tam tak samo wyglądają ?. Gosia stanęła koło samochodu i pilnowała, a ja z numerem rejestracyjnym, pytać mężczyzn na terminalu przylotów, czy znają samochód, o takim numerze rejestracyjnym. Parę osób zaangażowało się w poszukiwaniu. Nawet przez mikrofon podano informacje, że kierowca o numerze rejestracyjnym takim i takim, jest proszony. Aż w końcu, widzę idzie Gosia- pojechał już, ale jak się okazało, nie ustąpiła. Kierowca oszust oddał 450 000 rupii. Obiecałem, człowiekowi, który zaangażował się w poszukiwaniu oszusta, że dam mu 100 000 rupii, jak odzyskam pieniądze. Dotrzymałem obietnicy. Zadowoleni wracając do hotelu najedliśmy się w pobliskich straganowych knajpkach. Ja za 10000 rupii (0,80$), kupiłem jajko w cieście(taki duży pączek), ale nie na słodko, a Gosia dużego Hamburgera za 15 000 rupii, po drodze w sklepie kupiliśmy piwo do hotelu za 27900 rupii/każde płacone kartą. Piwo w butelce jest o pojemności 0,67 litra. Po drodze dopadła nas ulewa tropikalna, która jak się okazało padało aż do rana. Wchodząc do hotelu, wyglądaliśmy jakbyśmy wyszli z natrysku.
05.03.2015 – dwudziesty pierwszy dzień podróży
Godzina 8:00 pobudka, potem śniadanie serwowane w hotelu, a następnie na pieszo na lotnisko. 0 11:55, lecimy do Labuan Bajo, na wyspie Flores w Indonezji. Wylot z terminala lokalnego, trzeba było jeszcze opłacić opłatę wylotową, 172000rupii, dla dwóch osób w obie strony. Samolot linii Wings Air, z grupy Lion Air, był małym śmigłowym samolotem, ale nowym, i w środku było dużo miejsca na nogi. Plus tego lotu jest to, że pułap lotu był niższy bo ok. 4,5 km, a tym samym było można podziwiać wspaniałe wysepki, otaczające rafą koralową, włącznie z wyspą Komodo. Po 1,5 godzinnym locie, wylądowaliśmy na małym lotnisku w Labuan Bajo. Przed lotniskiem czekał za nami Pan, aby zabrać nas do hotelu. Bardzo miło nas przywitał personel hotelu. Tu wszyscy ludzi tacy mili, uśmiechnięci, jakby z innego świata. Pokój na pierwszym piętrze z widokiem na tropikalny ogród, a w tle morze – po prostu raj. Hotel Puri Sari Beach, nie należał do najtańszych hoteli, bo na cztery dni/2osoby, kosztował 2 300 000 rupii (184$), ale w Europie za ten hotel zapłaciłbym 3 razy drożej. Hotel oddalony był o około 4 kilometry od centrum Labuan Bajo, ale miał prywatną plaże, może nie najpiękniejszą, ale była, z basenem. Codziennie były serwowane śniadania w postaci szwedzkiego stołu, a personel zapewniał nam raz dziennie transport z hotelu do centrum Labuan Bajo i powrotem.
Labuan Bajo, jest to mała malownicza miejscowość, z portem morskim, to stąd wypływa się ma wyspę Rincie i Komodo, aby zobaczyć osławione Smoki z Komodo, zresztą to był punkt kluczowy naszej wycieczki. Tego dnia postanowiliśmy udać się do miasteczka, aby zorientować się i ewentualnie zamówić wycieczkę na KOMODO. Znaleźliśmy firmę Perame, gdzie zmówiliśmy wycieczkę na Rincie i Komodo, ale wędrówka po Rinci. Koszt wycieczki to 350 000/osoba i w programie obiad, wyspa Kerova, gdzie można snurkować z maską i płetwami. Oczywiście zapłaciłem zaliczkę 100 000, reszta jutro tj. 600 000. Po drodze ja zamówiłem sobie zupę z rybą za 30000 rupii. Znaleźliśmy market gdzie było można płacić kartą. W markecie były dwie ceny detaliczna i hurtowa. Kupując 12 piw Bintan 0,66 l zapłaciliśmy 23000 rupii/ butelka O 18:00 miała po nas podjechać taksówka z hotelu, ale oni mieli czas, w końcu poprosiłem Pana z biura turystycznego, aby zadzwonił po taksówkę z hotelu. Po 10 minutach w końcu przyjechali po nas. Wieczorem zaczęło znowu porządnie padać, posiedzieliśmy jeszcze trochę, ja przy whisky przywiezione z Kambodży, Gosia przy piwie. Porozmawialiśmy ze znajomymi przez skypa i poszliśmy spać. Jutro czeka nas wspaniała podróż do SMOKÓW Z KOMODO
06.03.2015 – dwudziesty drugi dzień podróży
Pobudka i pyszne śniadanie w postaci szwedzkiego stoły, świeżo wyciskane soki z Mango i pomarańczy. Taksówka hotelowa zabrała nas do biura podróży, gdzie mieliśmy być o 8:00. Chłopak z biura zaprowadził nas na łódkę, po drodze zabraliśmy płetwy, bo maski mieliśmy swoje. Okazało się że łódka będziemy płynąć tylko my + dwie osoby z obsługi. Na łódce nie ma nawet toalety, a w kącie widzimy już przygotowane nasze jedzenie, w styropianowych pojemnikach. Wyruszamy, uruchamiam gps-a, aby wiedzieć gdzie jesteśmy, koło jakich wysepek przepływamy. Przepięknie, wokół zielone wysepki, a koło nas skaczące delfiny. Dopłynęliśmy do wyspy Rinci, gdyż wyczytałem w Internecie, że większe prawdopodobieństwo, że spotkamy tam warany Komodo, pyzatym, jest bliżej, taniej i nie komercyjnie. Na wyspie Komodo, sama komercja, a wyspa Rincia, jest koło Komodo. Całość należy do Parku Narodowego Komodo, wyspa Komodo, jest po prostu większą wyspą niż Rincia, i dlatego smoki obrały nazwę Komodo. Dla ciekawości: na świecie żyje ok. 6000 smoków z Komodo, na paru wyspach wokół wyspy Komodo Komodo (1700), Rinca (1300), Gili Motang (100) i Flores (ok. 2 tys. Tam mamy hotel). Po około 2,5 godziny płynięcia, dotarliśmy do małej przystani, gdzie przywitał nas przewodnik, przedstawiając się. Duży napis na bramie WELCOM TO NATIONAL PARK KOMODO. Doszliśmy do budynku parku, gdzie trzeba było kupić bilety do parku narodowego 490000 rupii (2 osoby). Zagadywali nas skąd jesteśmy, jak się dowiedzieli że z Polski, to wszyscy znają Roberta Lewandowskiego.
Przewodnik się pyta jaką trasę wyprać, po stokach, czy w dżungli. Wybraliśmy w dżungli, i już na początku zauważyliśmy małego warana jaka biegł, uciekał przed nami, po chwili zobaczyliśmy grupkę małp Makaki, i po chwili sześć wylegujących się dorosłych waranów. Ostrożne podejście do bezpiecznej odległości, i sesja zdjęciowa. Jeden waran poczuł się najwyraźniej rozdrażniony, bo podniósł głowę, przewodnik kazał Gosi schować łańcuszek, aby nie rozłościć smoka. To są bardzo niebezpieczne zwierzęta, potrafią zabić i zjeść bawoła, a co dopiero człowieka. Następnie, idąc dżunglą, napotkaliśmy na małego warana, a po chwili na bawoła błotnego. Po ok. 2 godzin wędrówki, wróciliśmy do miejsca startu, daliśmy od siebie przewodnikowi 50000 rupii, bo naprawdę się starał. Po piwie za 45000 rupii i na „statek” Na statku, dali nam jedzenie wycierając sztućce swoja podkoszulką ?. Na statku nie jedliśmy, ale jedzenie zabraliśmy, aby zjeść później, w hotelu. Popłynęliśmy na wyspę Kreora, gdzie mogliśmy snurkować (pływać z rurka i maska, w celu oglądania podwodnego świata). Rafy piękne, ale ryby atakujące nas, że momentami było aż strach. Po kąpieli wróciliśmy na statek. W porcie byliśmy około 16:00. W biurze turystycznym zadzwonili po taksówkę hotelową, i po ok. 15 minutach byli po nas (oczywiście wszystko za darmo) Zaczął padać deszcz (pora deszczowa), resztę dnia spędziliśmy na naszym balkonie, wyłączając pobyt na obiadokolacji w hotelu. Cały wieczór padało.
07.03.2015 – dwudziesty trzeci dzień podróży
Dzisiaj dzień wolny, postanowiliśmy spędzić dzień w hotelu, delektować się słońcem, morzem i basenem. Niestety niebo zachmurzone, co po chwili pada. Jak dobrze że to dzisiaj nie pojechaliśmy do parku Komodo! Przed basenem, zrobiliśmy sobie spacer do pobliskich wiosek- tam raczej turyści nie zaglądają. Rewelacyjne wrażenia, mili ludzie. Wioska mieszana kulturowo, troszkę muzułmanów, troszkę prawdopodobnie katolików. Malutkie sklepiki w nich piwo po 30000 rupii, ludzie łowiący ryby w stawie na siatkę. Po ok. 2 godzinach, powrót do hotelu, podłodze zamówiłem danie, które dla tubylców było po 20000 rupii, a dla mnie nie wiedząc dlaczego po 30000 rupii. Nagle jak zaczął padać deszcz to padało już do wieczora i całą noc. Nici z plaży i basenu. Resztę dnia spędziliśmy na balkonie, popijając whisky, a Gosia piwo, kontaktując się z bliskimi i czytając książkę.
08.03.2015 – dwudziesty czwarty dzień podróży
Po śniadaniu stwierdziliśmy, że może dzisiaj uda się zażyć kąpieli morskich i basenowych. Pogoda zapowiadała się przepiękna, żadnej chmurki na niebie. Kawa w pokoju i na plaże, plaża do najładniejszych nie należy, ale jest hotelowa i czysta. Woda była dzisiaj jak by zmącona z piaskiem, ale gorąca, bardzo długo było płytko. Po plaży poszliśmy na basen, i tam odpoczywaliśmy, popijając piwko zamówione w barze przy basenie. Przy basenie polowałem aparatem fotograficznym na ptaki, gdyż koło basenu latały przepiękne kolorowe ptaki z rodziny kolibrów, oraz duże kolorowe motyle. Później zrobiłem sobie spacer, ale brzegiem morza. Gosia wolała zostać przy basenie, doszedłem do ujścia rzeki do morza, a dalej wzdłuż rzeki w głąb dżungli. Przepiękna okolica-bajka. Żałuję że wcześniej tego nie zauważyłem. Musiałem wracać, bo o 17:00 zamówiona była taksówka hotelowa, aby nas zabrała do centrum Labuan Bajo. W mieście zrobiliśmy sobie tylko spacer, wzdłuż głównej ulicy, parę zdjęć, piwko i wezwanie taksówki, aby po nas przyjechała. Na kolację poszliśmy do restauracji hotelowej. Zamówiliśmy rybę smażoną, ja w czosnku, a Gosia w sosie grzybowym i po piwie. Za rybę płaciliśmy po 55000 rupii, a za piwo po 40000 rupii. Płaciliśmy, ale dopiero po wyjeździe z hotelu, bo wszystko było dopisywane do pokoju. Na kolacji obok nas też siedzieli Polacy. Po kolacji piwko, whisky i spać.
09.03.2015 – dwudziesty piąty dzień podróży
Pobudka przed 6 rano, śniadanie i rozliczyć się z hotelem. Hotel kosztował 2300 000 rupii, na 4 dni, doliczyliśmy jeszcze to co braliśmy w restauracji. O 7:00 taksówka hotelowa zabrała nas na lotnisko w Labuan Bajo. Samolot był opóźniony o około 1 godzinę, wylecieliśmy o ok.9:30, o 11:00 byliśmy już na Bali. Musieliśmy się udać teraz do biura PERAMA, bo z tego biura mieliśmy już zarezerwowane bilety busem do Candidasy. Biuro Perama mieści się ok. 3,5 km od lotniska, a by nie przepłacać za taksówkę, wyszliśmy poza teren lotniska, i tam poszukaliśmy, a w zasadzie taksówka sama nas znalazła, oznaczona, z licznikiem i tylko tak się zgodziliśmy jechać. W sumie za trząśniecie drzwi licznik, wskazuje 7000 rupii, po dojechaniu licznik wskazał 15000 rupii, dałem 20000 rupii (ok. 1,7$), a że nie miał jak wydać , machnąłem ręką, z lotniska by chcieli ze 150 000 rupii. Kupiliśmy bilety do Candidasy 75000 rupii/osoba, ale w dwie strony bilety były tańsze, 265 000 rupii/2 osoby w dwie strony, a że płaciliśmy kartą doliczyli jeszcze 3 %. Cały Bus był zajety, ale okazało się że on najpierw jechał do UBUT, potem do portu morskiego przed Candidasą, tam się przesiadaliśmy i dopiero do Candidasy, czyli cała podróż 3 godziny, oczywiście z przerwami i odpoczynkami. Kierowca biura, dowiózł nas do biura Preramy w Candidasie, zaproponował że za 30000 rupii dowiezie nas do hotelu, ale nam za 0,5 km. wydawało się dużo, zwłaszcza w Indonezyjskich cenach. Doszliśmy do hotelu na pieszo. Meldunek, w hotelu Natia. Hotel Natia jest w centrum Candidasy, położony zupełnie nad morzem, z basenem przy morzu, z domkami bungalowami w balijskim stylu. Poszliśmy na miasto, aby zorientować się w cenach. Chciałem kupić arak, ale niegdzie nie mogłem dostać, zresztą tak jak z innymi mocnymi alkoholami. W końcu znaleźliśmy sklep gdzie był Arak, za 0,66l zapłaciliśmy 145000 rupii( 13,5$), dokupiliśmy również piwa za 27900 rupii, płaciliśmy kartą gdzie doliczyli 3 % prowizji. W drodze powrotnej weszliśmy do pubu Queen, gdzie właścicielką jest Gosia z Polski z mężem Gustim. Gosie poznaliśmy 3 lata wcześniej, podczas naszej ostatniej wizyty. Gosia nas zauważyła i po przywitaniu, zaprosiła do wspólnego stolika, gdzie byli inni Polacy : Marek- właściciel jednego z hoteli w Candidasie, i jego wspólnik Piotr, który ma szkolę płetwonurkową. Po chwili do nas dołączyli Stasiu i Monika, znajomi Gosi, którzy przyjechali z Warszawy na wakacje. Wspólne bardzo miło spędziliśmy czas, przy muzyce i piwie.
10.03.2015 – dwudziesty szósty dzień podróży
Pobudka o 6:00 rano, śniadanie które jest wliczone w cenę hotelu, i o 7:30 miał po nas podjechać kuzyn Gosi i Gusta, i razem z Gosią, Monika i Stasiem, mamy objechać pół wyspy Bali. Wynajęcie samochodu z kierowcą, to koszt 700 000 rupii, na dwie rodziny. Program wycieczki, to wodospady: Sekumpul i Git Git oraz Świątynia Ulun Danu
, na jeziorze Bratan która jest symbolem Bali, znajduje się na banknocie 50 000 rupii. Cały dzień jeżdżenia i zwiedzania. W drodze do następnego wodospadu, gdy już mieliśmy iść na pieszo, zatrzymaliśmy się na jedzeniu u starszej Pani, gdzie posiłki kosztowały po 20000 rupii, przy okazji Pani nam zatańczyła w rytm melodii hinduiskiej, później dała nam prezenty. Po przyjeździe poszliśmy na kolację, za nudle zapłaciliśmy 40000 rupii. W większych lokalach do ceny podanych w kartach doliczany jest jeszcze podatek 15 %
11.03.2015 – dwudziesty siódmy dzień podróży
Po śniadaniu, dostaliśmy wiadomość od Gosi, że całe towarzystwo jest zmęczone i dzisiaj odpoczywają. Myśleliśmy o plaży, ale w takim razie postanowiliśmy iść do wioski Tenganan. Wioska oddalona jest o ok. 4,2 od naszego hotelu, ok. 3 km w głąb wyspy. Historyczna wyspa, otoczona murem, społeczność ściśle związana ze sobą. Nawet śluby są w obrębie wioski. Jest to obowiązkowy program do zwiedzania będąc na Bali. Przed wejściem jest brama, gdzie trzeba wpisać się do księgi gości, i dać datek, ja miałem drobnych 17000 rupii i tyle dałem. Można wynająć przewodnika, ale my z tego nie skorzystaliśmy, dzięki temu chodziliśmy tam gdzie turyści nie chodzą, i zwiedziliśmy różne kąty wioski. Droga do wioski, to urokliwa ulica, przez inne urokliwe wioski, a wędrówka pieszo daje wspaniałe wrażenia bycia tu.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na piwie za 30000 rupii, a następnie na wieprzowinie pieczonej w całości z ryżem, za 25000 rupii, ponoć najlepsza w okolicy -pycha. Knajpka była, jakby pod wiatą, Gosia w takiej nie je, boi się że cos będzie nie tak, ja mam inne zdanie. Po drodze weszliśmy do knajpki, gdzie już jedliśmy 3 lata temu. Knajpka niemiecka o nazwie Candi Bakery, prowadzona przez dwie dziewczyny, gdzie jest tanio i smacznie, i przy zamówieniu robą wszystko od podstaw. Najdroższa potrawa to stek smażony w całości z frytkami i surówką za 40000 rupii. Po przybyciu do pokoju i odświeżeniu się, poszliśmy na tradycyjne tance balijskie do hotelu Palm Resort- w tym hotelu mieszkaliśmy 3 lata temu, a po występie udaliśmy się do pubu Gosi, Queen pub. Po dwa piwa za 35000 rupii + podatek każde, i do pokoju. Kontakt ze znajomymi, bo Polsce dopiero południe. Arak i spać.
12.03.2015 – dwudziesty ósmy dzień podróży
Dzisiaj dzień wolny, po śniadaniu idziemy na basen, kąpiel w basenie i nad morzem, czas leniwie płynie. Popołudniu wybraliśmy się na spacer, do pobliskiej wioski, jest tam mnóstwo luksusowych hoteli, i plaża gdzie kąpali się miejscowi. Po spacerze poszliśmy do pubu Queen, tym razem zamówiliśmy jedzenie i piwo. Ja i Gosia zamówiliśmy ryż z jakimiś szaszłykami w sosie orzechowym, po 40 000rupii. Po pubie, posiedzieliśmy jeszcze na leżakach przy basenie, bo tu jest lepszy Internet, i spać.
13.03.2015 – dwudziesty dziewiąty dzień podróży
Mija miesiąc naszej podróży. Dzisiaj postanowiliśmy iść na plaże White Send Beach, uznawaną za najpiękniejszą plażę na Bali. Plaża oddalona jest o ok. 8 km. Aby było najtaniej postanowiliśmy jechać komunikacją miejską – Bemo tak ją nazywają-malutkie busiki, które maja dwa rzędy drewnianych ławek, wzdłuż busiku, maksymalnie pomieści sie sześć osób + kierowca i pasażer koło kierowcy. Za Bemo powinnyśmy zapłacić według opini w hotelu 20000 rupii/osoba, a było jak było 25000 rupii/osoba- bo byliśmy biali ? Kierowca zatrzymał się przed poprzeczna droga, która prowadziła przez wioskę na plażę. Droga ok. 1,8 km, ale bardzo malownicza, przepiękne widoki, pola ryżowe, malutki cmentarz. Po ok. pól godziny dotarliśmy na plażę. Faktycznie piękna, o długości ok. 0,5 km, po lewej i po prawej stronie klify które tworzyły zatoczkę, w której była rafa koralowa. Piasek drobny, ale nie biały, żółto – czarny powulkaniczny. Znajomi z Warszawy co ich tu poznaliśmy, już czekali za nami na plaży, nawet leżaki dla nas zajęli. Leżaki należały do poszczególnych knajpek, które były na plaży.
My byliśmy w knajpie u siostry Gustiego. Od razu postanowiłem iść ponurkować, gdyż przy brzegu były rafy. Pożyczyłem płetwy od Gustiego, ogólnie rafy były ładne, po Egipcie najładniejsze, ale problem polegał, że mi maska przeciekała. Po snurkowaniu zamówiliśmy piwo, które kosztowało 35000 rupii, i na 14:30 zamówiliśmy grillowaną rybę z frytkami i surówką, kosztowała 65000 rupii (5 dolarów), czyli jak na cenę na plaży to ceny przyzwoite. Po obiedzie musieliśmy już kończyć pobyt na plaży, gdyż wracaliśmy Bemo, a popołudniu już przestawiają jeździć. Stasiu z Moniką, byli na skuterze i mieszkali blisko bo ok. 2 km, my musieliśmy wrócić do Candidasy. Do głównej drogi Stasiu nas po kolei dowoził, a na głównej drodze ani jednego Bemo, idziemy w kierunku Candidasy i rozglądamy się za Bemo, a tu nic. W końcu zaczepił nas jeden kierowca busa, że za 150 000 rupii nas podwiezie, zlekceważyłem jego propozycję, powiedziałem że Bemo nas zawiozło z 50000 rupii, w końcu powrócił do nas i się zgodził za 50000 nas dowieźć. Po powrocie poszliśmy do hotelowego basenu, a o 18:00 miał donieść do hotelu, kuzyn Gustiego Arak, 1,5 litra- kosztowało 80000 rupii. Do dziewczyn na kolację, ja zamówiłem indonezyjską potrawę Gado-Gado, blanszowane warzywa polane sosem orzechowym, a na drugim talerzu ryż, całość z 20000 rupii. Następnie do Queenu, piwko. Dzisiaj grał zespół który miał świetnego prowadzącego gitarzystę. Dosiadł się do nas Piotr, którego właśnie poznaliśmy, i okazało się że jest to syn Pana Michała Sumińskiego, który w latach 70 i 80 prowadził słynny program „Zwierzyniec”. Piotr jest bardzo ciekawym człowiekiem, który 1,5 roku temu osiadł się na stałe na Bali w Candidasie.
14-15.03.2015 – trzydziesty i trzydziesty pierwszy dzień podróży
W tych dniach cały dzień siedzieliśmy na basenie, piwko, arak, książka, a wieczorem do dziewczyn na kolację. W niedzielę zamówiłem ziemniaki, z kapustą kiszona, i kiełbasa biała, tego się w Azji nie spotyka, a jednak u nich to było. Kosztowało 42 000 rupii. W niedzielę wieczorem, zepsuł mi się humor, dostałem emaila, że musimy dopłacić do jednej osoby 65 ringów malezyjskich i to do 16.03 do 24 godziny, bo w przypadku nie zapłacenia anulują rezerwację. Wszystkie rezerwacje zapłaciłem parę miesięcy temu w Polsce. Jak to zrobić przez Internet jak się ma tylko komórkę, a tam te aplikacje nie za bardzo chcą chodzić. Poszedłem do Marka do jego hotelu, aby zrobić to na jego komputerze, ale problem polegał na tym, dostaje się sms kod, na swój telefon, a niestety mój telefon, ma mój brat, który jest w Polsce i nie odbiera telefonu. Trudno nie mogę nadwyrężać kogoś gościnności. Jutro jedziemy do Kuty i osobiście się przejdziemy na lotnisko, do biura Air Asia. Ta opłata jest prawdopodobnie opłatą wylotową 200 000 rupii, co od niedawna wliczają w cena samolotu, ale to dopiero okaże się jak będę robił odprawę. Od dwóch dni już nie pada, czyżby kończyła się już pora deszczowa?
16.03.2015 – trzydziesty drugi dzień podróży
Dzisiaj po śniadaniu, trzeba się spakować, i o 12:00 opuścić pokój. A o 13:00 mamy busa do Kuty. Musimy tylko dojść do przystanku biura Prerama. Bus z Kuty do Candidasi i do Kuty kosztował 265000 rupii/2osoby. Po ok. 2 godzinach byliśmy już w Kucie. Po drodze bus zatrzymał się w Pedang Bay w porcie gdzie z Bali płynie się na wyspę GIL, Flores itd. Tam przesiadali się niektórzy pasażerowie. Bus zatrzymał się prawie że przy hotelu The Taman Sari Resort Legian, w którym nocowaliśmy 1 dzień. Po zameldowaniu, udaliśmy się od razu na lotnisko, aby w biurze Air Asia, opłacić już wspomniana opłatę 65 ringów do biletu za osobę. Jak się potem okazało była to opłata lotniskowa. Na lotnisku doszliśmy kawałek , aby uniemożliwić taksówce jazdy na około, gdyż były to wąskie uliczki, jedno kierunkowe. Kiedy już taksówka mogła jechać, już bezpośredni na lotnisko, nie na około (drogi jednokierunkowe) Zatrzymaliśmy taksówkę, która jechała na licznik. Wysiedliśmy przed lotniskiem, aby dodatkowo nie płacić 35000 rupii za wjazd na lotnisko, za kurs płaciliśmy 25000 rupii (2 dolary). Ogólnie taksówki są tanie, ale trzeba wybierać tylko te co maja napisane na dachu Taksi, wtedy włączają taksometr, który rozpoczyna się od 7000 rupii. Na samym lotnisku tych taksówek nie widziałem, bardziej działa tam „mafia”, z prywatnymi busami, którzy świadczą usługi naiwniakom, bo takim też byłem przylatując na Bali. Najlepiej po przylocie, wyjść z terenu lotniska i fioletowych taksówek z napisem TAKSI jest dużo, machnąć ręką i się zatrzymają, oczywiście lepiej kierowcy przypomnieć o włączeniu taksometru. Powrotną drogę pokonaliśmy pieszo, ok. 5 km, plażą na której było bardzo dużo turystów. Prywatne osoby proponowały zimne piwo, z turystycznych lodówek, i proponowanym krzesełkiem, na brzegu morza- mały biznes?. Co dziwne, ceny były troszkę większe niż w Candidasie, np. piwo 30500 rupii, w sklepie, a z rana ten sam sklep to już tylko 28000 rupii. W knajpce dla tubylców, jedzenie kosztowało 8000 – 15000 rupii, kiedy dla turystów w innych knajpkach jedzenie kosztowało 30000-60000 rupii. Knajpki dla tubylców można było znaleźć w bocznych uliczkach. Posiedzieliśmy jeszcze trochę na tarasie i spać.
17.03.2015 – trzydziesty trzeci dzień podróży
Pobudka rano, śniadanie które było wliczone w cenę hotelu. Śniadanie to do wyboru: tosty z dżemem, albo makaron lub ryż smażony, z jajkiem i warzywami, do tego herbata lub kawa, sok owocowy z lodem, i po dwa kawałki arbuza. Hotel miejski położony w samym sercu Kuty, mnóstwo knajpek, sklepów i turystów. Hotel posiada własny basen, każdy pokój posiada balkon, lodówkę i telewizor, koszt takiego podwójnego pokoju, to 205000 rupii/doba (16$). Wymeldowanie z hotelu o 12:00, resztę czasu spędziliśmy na basenie, ostatnie chwile ciepła. O 14:30 taksówka pojechaliśmy już na lotnisko, koszt taksówki 50000 rupii. Do Kuala Lumpur linią Air Asia, lecieliśmy 2 godziny 45 minut, lot był nie spokojny, było dużo turbulencji. W Kuala Lumpur musieliśmy zmienić terminal z KLia 2, na KLia, aby to zrobić trzeba się dostać, szybką koleją (Klim expres), która kosztuje 2 ringi/ osoba- można płacić kartą. Na głównym terminalu, skąd wylatywaliśmy do Frankfurtu, znaleźliśmy tylko jeden lokal gdzie było można zapłacić kartą.
18.03.2015 – trzydziesty czwarty dzień podróży
O godzinie 0:55 mamy wylot do Frankfurtu nad Menem, samolot Airbus A 340-300, jest wygodny, ma w rzędzie siedzenia 2+4+2, my siedzieliśmy w tych miejscach przy oknie, dużo miejsca na nogi, kocyk, poduszka, , system rozrywki, jedzenie, picie. Nawet trzy filmy były po polsku. Ogólnie lot przebiegł pomyślnie, dało się pospać. A po 13 godzinach lotu, o 7 rano wylądowaliśmy we Frankfurcie. Do bramki, gdzie był następny samolot do Poznania, było kawałeczek drogi, podrodze kontrola bagażu, paszportów. O 9:00, wylot do Poznania, poczęstunek- musli z orzeszkami-napój, ja wziąłem piwo. Lot przebiegł bez problemu, i o 10:20 wylądowaliśmy w Poznaniu, już nie takim ciepłym jak Bali, bo ok. 8 stopni. Wakacje się nasze zakończyły, były udane, ale nie zabrakło przygód.
Koniec